Mamy wolność słowa, ale...

1/10/2012 12:01:00 AM


Ostatnio napisałam recenzje dwóch książek dla młodzieży, które ukazały się w polskich przekładach, ale nie jestem pewna, czy ukazałyby się "w oryginałach" - gdyby były to polskie książki. Pierwsza książka opowiadała o nastolatkach, którzy sami wyruszają w podróż do upadającego miasteczka, aby znaleźć zabójcę swojej siostry, a tam trafiają na miejscowy półświatek. Druga książka opowiada o piekielnych demonach przybywających na ziemię przy pomocy spirytystów amatorów oraz Wielkiego Zderzacza Hadronów. Polscy autorzy nie rwą się do pisania takich książek, bo polscy wydawcy nie rwą się do ich wydawania... A szkoda...

Większość polskich wydawców chce książek dla dzieci z morałem, a dla młodzieży z wątkiem miłosnym (i chętnie również z morałem). I dobrze, żeby nie było w nich nic "kontrowersyjnego" oraz, żeby były optymistyczne.

Osobną kategorię stanowią książki "problemowe" - one z kolei muszą być takie nieco ponure i mroczne. No i z morałem, oczywiście!

...ale też nie za bardzo kontrowersyjne, bo jak to?!

Ciekawe są opowieści polskich autorów piszących dla młodych czytelników. Na przykład historia o tym, jak pewnej autorce z książki o nastolatce, odnawiającej kontakt z członkiem rodziny, odsuniętym od niej z uwagi na niestandardową tożsamość seksualną usunięto... niestandardową tożsamość seksualną tej osoby. Inna, opowiadająca o kryzysie wiary w wieku nastoletnim została przyjęta przez wydawnictwo, pod warunkiem, że zostanie z niej usunięty wątek kryzysu wiary. Miała być jeszcze książka o samobójstwie, ale nie powstała, bo nie zaakceptowano samobójstwa.

Dlaczego tak się dzieje? Bo tak wygląda polski rynek książki.

Recenzentka jednego z największych dzienników wyznaje na łamach owego, że widząc, że w książkach dla nastolatek są narkotyki i seks nie zamierzała się nimi zajmować. No i bardzo dobrze, bo jak to? Żeby nastolatki wiedziały o takich rzeczach! Przecież oczywistym jest, że dowiedzą się o tym dopiero gdy dorosną i to tak po trzydziestce najwcześniej.

A poza tym książki dla dzieci i młodzieży kupują rodzice, a oni woleliby, żeby potomstwo trzymało się z daleka i to nie tylko od takich rzeczy...

Można się o tym przekonać choćby się o tym w czasie targów książki, gdzie zdarzają się i takie sceny:

Nastolatka wyraża zainteresowania książkami, które właśnie podpisuje autorka, ale jest z mamą, która bierze pierwszą książkę z brzegu, otwiera na przypadkowej stronie, po czym z niesmakiem głośno czyta:
- "Dołujący heavy metal"... Nie, nie, takich to my nie lubimy - informuje w imieniu swoim i córki, która, zdaje się, nie ma nic do gadania.

Tymczasem w mailach nastolatki twierdzą, że ich ulubionym męskim bohaterem moich książek jest mroczny Desmond... Na cześć którego został tak nazwany szczurek jednej z nich... ;-)

Zobacz też:

2 komentarze

  1. piekielnie ciekawe rzeczy piszesz!
    mnie sie tez zdarzylo zastanawiac, czemu tak bardzo ugrzecznione sa polskie ksiazki dla mlodziezy. a tu prosze... moze warto napisac jakis artykul o tym zjawisku?? bo to zupelnie inny trend niz ten na Zachodzie. wiem bo jakis czas temu recenzowalam Krolowa porzadków, V. Curtis i troche kopalam w temacie...
    pozdrawiam serdecznie Kasiu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Chwilko, jeśli masz ochotę napisać o tym artykuł, to super!
    Zgadzam się, że to odwrotny trend... może nie na całym zachodzie, ale w Polsce niewielu wydawców ma odwagę nie cenzurować książek i ryzykować oburzenie "ocenzurowanych" rodziców... ;/

    OdpowiedzUsuń

Spam będzie usuwany.